Chords for KAZIK "NA MOJEJ ULICY" real. Yach Paszkiewicz 1993
Tempo:
91.55 bpm
Chords used:
B
Bm
E
Abm
A
Tuning:Standard Tuning (EADGBE)Capo:+0fret
Start Jamming...
Na mojej [B] ulicy mieszkają niewolnicy, związani do niej niczym psy do smychu, a wśród nich ja, niewolnik doskonały.
Ale o niej jeszcze nie opowiadałem, wczoraj wiele, wiele działo się złego w nieświeżych oparach alkoholu wypitu.
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści, ile bólów mi się jeszcze [Bm] zmieni.
Wychodzę [B] rano, na schodach krew mnie pyta, wczoraj w nocy spotyczka kolejna była, przegodność tak jest wyglądać na sali,
dużo można zobaczyć, stoję za firankami, piętro krzesie, zdobyte wlepie, przez bandę z sąsiadów,
a to nadeszła zniemawka, pomieszczone żarówki, snurówki, ruchy, się wart, wadzę piętro, trzecie, zdobyte wlepie, idę dalej.
Spotykam dwóch sąsiadów, dziwcy, cały stoją w kranie, czasem w progu schodów patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha.
Nie, pomyłka, to tylko nocy epa, tu nie ma sklepów, od wielu już miesięcy, okradali go co tydzień, czy nawet więcej.
Sekwencja, przekraczają się od okna do okna, tu mieszkam, odcinka hospożycznie podobna.
Ciężko jest po nocy nieprzespanej, w miejscu, które [A] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają.
[B] Ci co mieli rodzin, już dawno uciekli, nikt normalnie z łachy woli, nie chce żyć w piekle, to miejsce jest, wpisane na straty, jak zupy na ciele, na odcięcie wskazane, dalej mijam.
Znajomego [Abm] chłopaka, sypia na ulicy, noc [B] jest jeszcze ciepła, pamiętam, że kiedyś, nie był to przygód, póki miał osi, jeździł na motocyklu,
ale potem to zobaczył, troszkę mu spowiedział, a [Abm] tu się karze za to, [B] taki to zwyczaj, i ty też powiesz, żeś nic nie widziała, gdyby policja o coś pytała.
Ciężko jest po nocy [Abm] nieprzespanej, w miejscu, które [B] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają.
[A]
Ho ho [B] [Am]
ho!
[B] Dziesięcioletnia córka sąsiadki [Bm] mojej, jest zawodowcem i niewielu się boi, kiedy idę nad ranem, ona wraca z straty, widzę na jej twarzy makijaż [B] rozmazany,
ale czasem ta twardyka aż sino-brązowa, tak, to jest [Bm] ryzyko zawodowiec, więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach, to jest normalne, tu w tych rejonach, normalne jest, nie lubić nie znajomych.
Po co tu przychodzą, to kurwy na dzień z tytułem, normalne jakieś kłopoty z po szyję, jakoś taki jest i jakoś z tym żyję, gdy i myślę, to jeszcze potrafię,
mimo że w mózgowicach ciągle patrzę, walczę, ten patrz, przymiłam, nic nie poradzę, skąd nie odejdę, trzeba, nie przestanę, bo trzeba, stary, choć jeszcze młody, [Abm] zresztą nie wiem, może [B] umrę pojutrze,
nie wklijam wysokiego syna do zorczyny, bo taka też tu była, mi syna śmierć zatkła, on patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce, to pewne, że przed chwilą siedział na klawiszce, trochę żal mi jego, z prostej przyczyny, to osoba, w której [Bm] nikt inny na mojej [B] ulicy,
mieszkają niewolnicy, uwiązani do nich, niczym psy do smyczy, absolutnicy, ja uczestnik rozkładu, kończący swoją lukię, jadący do składu, tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci, zabierają tych starych, tych młodych, jak i dzieci, może to dobrze, nieraz o tym myślałem, dać nam umrzeć, wszystkim, i dużym, i małym, i złym, [B] i dobrym, ale niedobrych nie ma,
słuszna idea, strażników tego miasta, zody na ciele, należy likwidować, dla dobra organizmu, i dla przodu dobra, strażnicy z murów, widzą, co się tutaj dzieje, agonia, i tylko głupcy mają nadzieję, z mojej ulicy odchodzą, [Bm] niewolnicy, uszczeni [B] po śmierci, jak psy ze skrzyni,
ciężko jest, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy [B] omijają, na goście nie czekają, zimni odpuszczają, ci, co zostają, na żywo umierają, ciężko jest, nad ranem, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy omijają, [B] ci, co zostają, na żywo umierają, stojąc w jali, nie żyli, umierają.
[E] [B]
[E] [Bm]
Dziękuje [B]
[E] za oglądanie.
[B] [N]
Ale o niej jeszcze nie opowiadałem, wczoraj wiele, wiele działo się złego w nieświeżych oparach alkoholu wypitu.
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści, ile bólów mi się jeszcze [Bm] zmieni.
Wychodzę [B] rano, na schodach krew mnie pyta, wczoraj w nocy spotyczka kolejna była, przegodność tak jest wyglądać na sali,
dużo można zobaczyć, stoję za firankami, piętro krzesie, zdobyte wlepie, przez bandę z sąsiadów,
a to nadeszła zniemawka, pomieszczone żarówki, snurówki, ruchy, się wart, wadzę piętro, trzecie, zdobyte wlepie, idę dalej.
Spotykam dwóch sąsiadów, dziwcy, cały stoją w kranie, czasem w progu schodów patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha.
Nie, pomyłka, to tylko nocy epa, tu nie ma sklepów, od wielu już miesięcy, okradali go co tydzień, czy nawet więcej.
Sekwencja, przekraczają się od okna do okna, tu mieszkam, odcinka hospożycznie podobna.
Ciężko jest po nocy nieprzespanej, w miejscu, które [A] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają.
[B] Ci co mieli rodzin, już dawno uciekli, nikt normalnie z łachy woli, nie chce żyć w piekle, to miejsce jest, wpisane na straty, jak zupy na ciele, na odcięcie wskazane, dalej mijam.
Znajomego [Abm] chłopaka, sypia na ulicy, noc [B] jest jeszcze ciepła, pamiętam, że kiedyś, nie był to przygód, póki miał osi, jeździł na motocyklu,
ale potem to zobaczył, troszkę mu spowiedział, a [Abm] tu się karze za to, [B] taki to zwyczaj, i ty też powiesz, żeś nic nie widziała, gdyby policja o coś pytała.
Ciężko jest po nocy [Abm] nieprzespanej, w miejscu, które [B] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają.
[A]
Ho ho [B] [Am]
ho!
[B] Dziesięcioletnia córka sąsiadki [Bm] mojej, jest zawodowcem i niewielu się boi, kiedy idę nad ranem, ona wraca z straty, widzę na jej twarzy makijaż [B] rozmazany,
ale czasem ta twardyka aż sino-brązowa, tak, to jest [Bm] ryzyko zawodowiec, więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach, to jest normalne, tu w tych rejonach, normalne jest, nie lubić nie znajomych.
Po co tu przychodzą, to kurwy na dzień z tytułem, normalne jakieś kłopoty z po szyję, jakoś taki jest i jakoś z tym żyję, gdy i myślę, to jeszcze potrafię,
mimo że w mózgowicach ciągle patrzę, walczę, ten patrz, przymiłam, nic nie poradzę, skąd nie odejdę, trzeba, nie przestanę, bo trzeba, stary, choć jeszcze młody, [Abm] zresztą nie wiem, może [B] umrę pojutrze,
nie wklijam wysokiego syna do zorczyny, bo taka też tu była, mi syna śmierć zatkła, on patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce, to pewne, że przed chwilą siedział na klawiszce, trochę żal mi jego, z prostej przyczyny, to osoba, w której [Bm] nikt inny na mojej [B] ulicy,
mieszkają niewolnicy, uwiązani do nich, niczym psy do smyczy, absolutnicy, ja uczestnik rozkładu, kończący swoją lukię, jadący do składu, tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci, zabierają tych starych, tych młodych, jak i dzieci, może to dobrze, nieraz o tym myślałem, dać nam umrzeć, wszystkim, i dużym, i małym, i złym, [B] i dobrym, ale niedobrych nie ma,
słuszna idea, strażników tego miasta, zody na ciele, należy likwidować, dla dobra organizmu, i dla przodu dobra, strażnicy z murów, widzą, co się tutaj dzieje, agonia, i tylko głupcy mają nadzieję, z mojej ulicy odchodzą, [Bm] niewolnicy, uszczeni [B] po śmierci, jak psy ze skrzyni,
ciężko jest, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy [B] omijają, na goście nie czekają, zimni odpuszczają, ci, co zostają, na żywo umierają, ciężko jest, nad ranem, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy omijają, [B] ci, co zostają, na żywo umierają, stojąc w jali, nie żyli, umierają.
[E] [B]
[E] [Bm]
Dziękuje [B]
[E] za oglądanie.
[B] [N]
Key:
B
Bm
E
Abm
A
B
Bm
E
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ Na mojej [B] ulicy mieszkają niewolnicy, związani do niej niczym psy do smychu, a wśród nich ja, niewolnik doskonały.
Ale o niej jeszcze nie opowiadałem, wczoraj wiele, wiele działo się złego w nieświeżych oparach alkoholu wypitu.
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści, ile bólów mi się jeszcze [Bm] zmieni.
Wychodzę [B] rano, na schodach krew mnie pyta, wczoraj w nocy spotyczka kolejna była, przegodność tak jest wyglądać na sali,
dużo można zobaczyć, stoję za firankami, piętro krzesie, zdobyte wlepie, przez bandę z sąsiadów,
a to nadeszła zniemawka, pomieszczone żarówki, snurówki, ruchy, się wart, wadzę piętro, trzecie, zdobyte wlepie, idę dalej.
Spotykam dwóch sąsiadów, dziwcy, cały stoją w kranie, czasem w progu schodów patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha.
Nie, pomyłka, to tylko nocy epa, tu nie ma sklepów, od wielu już miesięcy, okradali go co tydzień, czy nawet więcej.
Sekwencja, przekraczają się od okna do okna, tu mieszkam, odcinka hospożycznie podobna.
Ciężko jest po nocy nieprzespanej, w miejscu, które [A] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają. _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ [B] _ Ci co mieli rodzin, już dawno uciekli, nikt normalnie z łachy woli, nie chce żyć w piekle, to miejsce jest, wpisane na straty, jak zupy na ciele, na odcięcie wskazane, dalej mijam.
Znajomego [Abm] chłopaka, sypia na ulicy, noc [B] jest jeszcze ciepła, pamiętam, że kiedyś, nie był to przygód, póki miał osi, jeździł na motocyklu,
ale potem to zobaczył, troszkę mu spowiedział, a [Abm] tu się karze za to, [B] taki to zwyczaj, i ty też powiesz, żeś nic nie widziała, gdyby policja o coś pytała.
Ciężko jest po nocy [Abm] nieprzespanej, w miejscu, które [B] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają. _
_ _ _ _ _ [A] _ _ _
_ _ _ _ _ _ _
Ho ho [B] _ _ _ [Am] _ _ _
ho!
_ _ _ _ [B] Dziesięcioletnia córka sąsiadki [Bm] mojej, jest zawodowcem i niewielu się boi, kiedy idę nad ranem, ona wraca z straty, widzę na jej twarzy makijaż [B] rozmazany,
ale czasem ta twardyka aż sino-brązowa, tak, to jest [Bm] ryzyko zawodowiec, więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach, to jest normalne, tu w tych rejonach, normalne jest, nie lubić nie znajomych.
Po co tu przychodzą, to kurwy na dzień z tytułem, normalne jakieś kłopoty z po szyję, jakoś taki jest i jakoś z tym żyję, gdy i myślę, to jeszcze potrafię,
mimo że w mózgowicach ciągle patrzę, walczę, ten patrz, przymiłam, nic nie poradzę, skąd nie odejdę, trzeba, nie przestanę, bo trzeba, stary, choć jeszcze młody, [Abm] zresztą nie wiem, może [B] umrę pojutrze,
nie wklijam wysokiego syna do zorczyny, bo taka też tu była, mi syna śmierć zatkła, on patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce, to pewne, że przed chwilą siedział na klawiszce, trochę żal mi jego, z prostej przyczyny, to osoba, w której [Bm] nikt inny na mojej [B] ulicy,
mieszkają niewolnicy, uwiązani do nich, niczym psy do smyczy, absolutnicy, ja uczestnik rozkładu, kończący swoją lukię, jadący do składu, tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci, zabierają tych starych, tych młodych, jak i dzieci, może to dobrze, nieraz o tym myślałem, dać nam umrzeć, wszystkim, i dużym, i małym, i złym, [B] i dobrym, ale niedobrych nie ma,
słuszna idea, strażników tego miasta, zody na ciele, należy likwidować, dla dobra organizmu, i dla przodu dobra, strażnicy z murów, widzą, co się tutaj dzieje, agonia, i tylko głupcy mają nadzieję, z mojej ulicy odchodzą, [Bm] niewolnicy, uszczeni [B] po śmierci, jak psy ze skrzyni,
ciężko jest, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy [B] omijają, na goście nie czekają, zimni odpuszczają, ci, co zostają, na żywo umierają, ciężko jest, nad ranem, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy omijają, [B] ci, co zostają, na żywo umierają, stojąc w jali, nie żyli, umierają. _
_ _ [E] _ _ _ [B] _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ [E] _ _ _ [Bm] _ _ _
_ _ _ _ Dziękuje [B] _ _
_ [E] za oglądanie.
_ _ [B] _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ [N] _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ Na mojej [B] ulicy mieszkają niewolnicy, związani do niej niczym psy do smychu, a wśród nich ja, niewolnik doskonały.
Ale o niej jeszcze nie opowiadałem, wczoraj wiele, wiele działo się złego w nieświeżych oparach alkoholu wypitu.
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści, ile bólów mi się jeszcze [Bm] zmieni.
Wychodzę [B] rano, na schodach krew mnie pyta, wczoraj w nocy spotyczka kolejna była, przegodność tak jest wyglądać na sali,
dużo można zobaczyć, stoję za firankami, piętro krzesie, zdobyte wlepie, przez bandę z sąsiadów,
a to nadeszła zniemawka, pomieszczone żarówki, snurówki, ruchy, się wart, wadzę piętro, trzecie, zdobyte wlepie, idę dalej.
Spotykam dwóch sąsiadów, dziwcy, cały stoją w kranie, czasem w progu schodów patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha.
Nie, pomyłka, to tylko nocy epa, tu nie ma sklepów, od wielu już miesięcy, okradali go co tydzień, czy nawet więcej.
Sekwencja, przekraczają się od okna do okna, tu mieszkam, odcinka hospożycznie podobna.
Ciężko jest po nocy nieprzespanej, w miejscu, które [A] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają. _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ [B] _ Ci co mieli rodzin, już dawno uciekli, nikt normalnie z łachy woli, nie chce żyć w piekle, to miejsce jest, wpisane na straty, jak zupy na ciele, na odcięcie wskazane, dalej mijam.
Znajomego [Abm] chłopaka, sypia na ulicy, noc [B] jest jeszcze ciepła, pamiętam, że kiedyś, nie był to przygód, póki miał osi, jeździł na motocyklu,
ale potem to zobaczył, troszkę mu spowiedział, a [Abm] tu się karze za to, [B] taki to zwyczaj, i ty też powiesz, żeś nic nie widziała, gdyby policja o coś pytała.
Ciężko jest po nocy [Abm] nieprzespanej, w miejscu, które [B] wszyscy omijają, a ci co zostają, na żywo umierają, stojąc w biali murzyni umierają. _
_ _ _ _ _ [A] _ _ _
_ _ _ _ _ _ _
Ho ho [B] _ _ _ [Am] _ _ _
ho!
_ _ _ _ [B] Dziesięcioletnia córka sąsiadki [Bm] mojej, jest zawodowcem i niewielu się boi, kiedy idę nad ranem, ona wraca z straty, widzę na jej twarzy makijaż [B] rozmazany,
ale czasem ta twardyka aż sino-brązowa, tak, to jest [Bm] ryzyko zawodowiec, więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach, to jest normalne, tu w tych rejonach, normalne jest, nie lubić nie znajomych.
Po co tu przychodzą, to kurwy na dzień z tytułem, normalne jakieś kłopoty z po szyję, jakoś taki jest i jakoś z tym żyję, gdy i myślę, to jeszcze potrafię,
mimo że w mózgowicach ciągle patrzę, walczę, ten patrz, przymiłam, nic nie poradzę, skąd nie odejdę, trzeba, nie przestanę, bo trzeba, stary, choć jeszcze młody, [Abm] zresztą nie wiem, może [B] umrę pojutrze,
nie wklijam wysokiego syna do zorczyny, bo taka też tu była, mi syna śmierć zatkła, on patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce, to pewne, że przed chwilą siedział na klawiszce, trochę żal mi jego, z prostej przyczyny, to osoba, w której [Bm] nikt inny na mojej [B] ulicy,
mieszkają niewolnicy, uwiązani do nich, niczym psy do smyczy, absolutnicy, ja uczestnik rozkładu, kończący swoją lukię, jadący do składu, tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci, zabierają tych starych, tych młodych, jak i dzieci, może to dobrze, nieraz o tym myślałem, dać nam umrzeć, wszystkim, i dużym, i małym, i złym, [B] i dobrym, ale niedobrych nie ma,
słuszna idea, strażników tego miasta, zody na ciele, należy likwidować, dla dobra organizmu, i dla przodu dobra, strażnicy z murów, widzą, co się tutaj dzieje, agonia, i tylko głupcy mają nadzieję, z mojej ulicy odchodzą, [Bm] niewolnicy, uszczeni [B] po śmierci, jak psy ze skrzyni,
ciężko jest, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy [B] omijają, na goście nie czekają, zimni odpuszczają, ci, co zostają, na żywo umierają, ciężko jest, nad ranem, ponownie, przez [E] maleń, w miejscu, które wszyscy omijają, [B] ci, co zostają, na żywo umierają, stojąc w jali, nie żyli, umierają. _
_ _ [E] _ _ _ [B] _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ [E] _ _ _ [Bm] _ _ _
_ _ _ _ Dziękuje [B] _ _
_ [E] za oglądanie.
_ _ [B] _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ [N] _