Chords for Eripe - 100 linijek szaleństwa

Tempo:
91 bpm
Chords used:

Bm

E

Gb

Abm

Ebm

Tuning:Standard Tuning (EADGBE)Capo:+0fret
Show Tuner
Eripe - 100 linijek szaleństwa chords
Start Jamming...
Nie mówię, że zmienię [E] świat, ale zapewnię, że [Gb] wyczerpnię mózg, [Abm] który zmieni świat.
[Ebm]
[Bm] [Bm]
Nie mogę dać im popysku, w każdym wersie rozliczę się z nimi jak w pysku.
Mam tu mało nic, z tego trzeba pierdągnąć, opadną jak liście, gdy uderzy w nich sztok i combo.
Siepli chłopcy, co dla sportu łykają na sienie w spodniach tak obcisłych, że mogłyby im mierzyć ciśnienie.
Łonapi raperzy, którzy chcą tu podpisywać checki, ciągle są w podziemiu, bo ich traki to kopalnia byki.
Na hipsterskich cierpię, bo od zawsze tutaj bluję, kubkiem ze Starbucksa zadaję im rany, kłódę.
W sumie wszystkich mam w stupie, [B] jaram się tylko sobą, chyba [Bm] przydałby mi się tu jakiś dobry proktolot.
A to dopiero prolog, bo ich w tym lubię na wiszcie, na pół prorok będę z morą, waszą na pokrywę wszystkim.
Wygram ten wyścig bez ocarcia, po to, że skroni, choć mógłbym się nawet cofnąć i tak nikt mnie nie dogoni.
Nie potrzebuję broni, daj mi długoklizy kackie, a tanie słowa zmienię w zdania, które są coś warte.
Madness, choć to Kraków nie sparta, sam wiesz, że kaftanów dla wariatów tu nie starcza.
Walka o każdy oddech, ziomek, jakbyś pogrzebany żywcem leżał w ogródku za Romem.
Odwracanie się plecami już nikogo tu nie dziwi, niektórzy fałszywe głódę mogą wpisać w tobie w TV.
Chociaż wydaje mi się, że w tym świecie pełnym kłamstwa często najgłupszym wyborem okazuje się prawda.
To prawda, nie lubię tej lagiej suki, miała nas wyzwolić, a teraz każdy może ją kupić.
Jutro i tak okaże się fałszem, więc to bez znaczenia, zresztą coraz więcej osób nie ma nic do powiedzenia.
I choć do nich nie należę, to też często milczę, kumasz, bo po chuj mam mówić, skoro tylko udajesz, że słuchasz.
Poczekaj, dam ci szczere wersy, zaraz chciałbym być jak Gorą, mógłbym pisać cztery teksty na raz,
a ty każdym byś się jarał i wiesz, że to prawda, bracie, daj mi temat i miej pewność, że odnajdę się w temacie.
Liryczne kung fu, znów tu multum punchy, twój trudna chuj, tu ból, czuj, umrzyj, zaśnij.
Jesteś beznadziejny, wiem, że zjem cię na bitach, nie żywię nadziei, niech ta kurwa zdycha.
Chodzę w pismo, pizdo, lepiej idą, szybko, nim zawisną ci, co myślą, że mogą wszystko.
Zajmij się umieraniem i zostaw mi wersy, mój zeszyt na rymy to notat,
liczbierki na piersi, długo fil, i sami zszyj dziś, bo dla ciebie stanie się tym, czym dla Jezusa chrzyszcz poznaj narko-rap.
Tu brat w liśniach łapie taspery, poczujesz się, jakbyś w grubciuch pasa, wielkości akctery.
Niezapomniana faza, przed oczami gwiazdy odpływać, jakbyś ciągnął na raz w jadro szałwii.
Mówię, pięć minut poza światem, lecz czas tu nie gra roli, miej pewność, że powrót do rzeczywistości zaboli.
Nie pierdol o sentymentach, bo dzisiaj zginiesz, kminisz we własnych ekskrementach, chcę ci panu jak River Phoenix.
Teraz mnie wini, a mówiłem tak i będzie finish, leży na podłodze, ślini się, reszta czeka już w dyni, wiesz.
Chyba już nie myślisz, że cię tu ocali zbawca, zabiję cię niechybnie, niechybnie jak Ali Aksa.
Nie każdy jest gotowy, żeby wysłuchać tych stów, i wlekam brudy z ciemnych zakamarków u myśli.
Nie bią mnie twoje paranoje i ruszam z nagonką, płoną mi dłonie i fireballe, rzucam jak Strongo.
Bolą mnie schronie, no to zdejmuję maskę jak Scorpion, chwalam cię żywcem i zjadam, byłeś tylko przekąską.
Nie mam zamiar rozgrywać szuby bawiciela rapu, chcę tylko swoje chore rozkminy przekazywać światu, w kraju gdzie co drugi daje tanią pożywkę dla mas.
Czuję się renegatem jak Lorenzo Lamaz, ale chuj z tym.
Nie chcę walczyć z tym gównem, będę robił swoje dopóki nie wyląduje w trumnie.
Do tego czasu mam zamiar tam wpędzać innych MC, więc niech tak gryzają zęby i zaciskają pięści, i tak będę najlepszy.
Ambicja mnie rozpierdala, mogę nie jeść i nie pić, lecz pozwól mi to pokazać.
Chłamałbym mówiąc, że tylko po cichu na to liczę, to nie rap to szuflady, puszczam gówno na ulicę, mów mi Kimoji McVeigh,
w ten sposób w jaki grałam w Rhym, Nikon wchodzi i od kopa wszystko rozpierdala, dam wam hardcore braga.
History te lingi jak w jednym ksiele wini paskę, Rinoi z Rick Rick, połączę Flora Heda z siłą Freddiego Fowca
i zgarnę debiut roku jak Lachoka Nostra, potem nagle ogłoszę zakończenie kariery i jak Ace O'Day,
byłem niepokonany we scenie, scenariusz równie piękny, co kurwa nierealny, ale chuj z tym, i tak będę składał te punchline'y.
Testowerców to sposób na powiedzenie wam siema, wejście z futa w grę bez zbędnego pierdolenia,
bo w tym mieście wielu MC, ale niewielu dobrych, ci którzy próbują zmienić to łapią ode mnie blok,
więc wyszukaj mnie na projektach pierdolem piku puki, zapamiętaj ziomek Kraków jest nie do skurwi.
Key:  
Bm
13421112
E
2311
Gb
134211112
Abm
123111114
Ebm
13421116
Bm
13421112
E
2311
Gb
134211112
Show All Diagrams
Chords
NotesBeta
Download PDF
Download Midi
Edit This Version
Hide Lyrics Hint
Nie mówię, że zmienię [E] świat, ale zapewnię, że [Gb] wyczerpnię mózg, [Abm] który zmieni świat.
_ _ _ _ _ [Ebm] _ _
_ _ [Bm] _ _ _ _ _ [Bm] _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ Nie mogę dać im popysku, w każdym wersie rozliczę się z nimi jak w pysku.
Mam tu mało nic, z tego trzeba pierdągnąć, opadną jak liście, gdy uderzy w nich sztok i combo.
Siepli chłopcy, co dla sportu łykają na sienie w spodniach tak obcisłych, że mogłyby im mierzyć ciśnienie.
Łonapi raperzy, którzy chcą tu podpisywać checki, ciągle są w podziemiu, bo ich traki to kopalnia byki.
Na hipsterskich cierpię, bo od zawsze tutaj bluję, kubkiem ze Starbucksa zadaję im rany, kłódę.
W sumie wszystkich mam w stupie, [B] jaram się tylko sobą, chyba [Bm] przydałby mi się tu jakiś dobry proktolot.
A to dopiero prolog, bo ich w tym lubię na wiszcie, na pół prorok będę z morą, waszą na pokrywę wszystkim.
Wygram ten wyścig bez ocarcia, po to, że skroni, choć mógłbym się nawet cofnąć i tak nikt mnie nie dogoni.
Nie potrzebuję broni, daj mi długoklizy kackie, a tanie słowa zmienię w zdania, które są coś warte.
Madness, choć to Kraków nie sparta, sam wiesz, że kaftanów dla wariatów tu nie starcza.
Walka o każdy oddech, ziomek, jakbyś pogrzebany żywcem leżał w ogródku za Romem.
Odwracanie się plecami już nikogo tu nie dziwi, niektórzy fałszywe głódę mogą wpisać w tobie w TV.
Chociaż wydaje mi się, że w tym świecie pełnym kłamstwa często najgłupszym wyborem okazuje się prawda.
To prawda, nie lubię tej lagiej suki, miała nas wyzwolić, a teraz każdy może ją kupić.
Jutro i tak okaże się fałszem, więc to bez znaczenia, zresztą coraz więcej osób nie ma nic do powiedzenia.
I choć do nich nie należę, to też często milczę, kumasz, bo po chuj mam mówić, skoro tylko udajesz, że słuchasz.
Poczekaj, dam ci szczere wersy, zaraz chciałbym być jak Gorą, mógłbym pisać cztery teksty na raz,
a ty każdym byś się jarał i wiesz, że to prawda, bracie, daj mi temat i miej pewność, że odnajdę się w temacie.
Liryczne kung fu, znów tu multum punchy, twój trudna chuj, tu ból, czuj, umrzyj, zaśnij.
Jesteś beznadziejny, wiem, że zjem cię na bitach, nie żywię nadziei, niech ta kurwa zdycha.
Chodzę w pismo, pizdo, lepiej idą, szybko, nim zawisną ci, co myślą, że mogą wszystko.
Zajmij się umieraniem i zostaw mi wersy, mój zeszyt na rymy to notat,
liczbierki na piersi, długo fil, i sami zszyj dziś, bo dla ciebie stanie się tym, czym dla Jezusa chrzyszcz poznaj narko-rap.
Tu brat w liśniach łapie taspery, poczujesz się, jakbyś w grubciuch pasa, wielkości akctery.
Niezapomniana faza, przed oczami gwiazdy odpływać, jakbyś ciągnął na raz w jadro szałwii.
Mówię, pięć minut poza światem, lecz czas tu nie gra roli, miej pewność, że powrót do rzeczywistości zaboli.
Nie pierdol o sentymentach, bo dzisiaj zginiesz, kminisz we własnych ekskrementach, chcę ci panu jak River Phoenix.
Teraz mnie wini, a mówiłem tak i będzie finish, leży na podłodze, ślini się, reszta czeka już w dyni, wiesz.
Chyba już nie myślisz, że cię tu ocali zbawca, zabiję cię niechybnie, niechybnie jak Ali Aksa.
Nie każdy jest gotowy, żeby wysłuchać tych stów, i wlekam brudy z ciemnych zakamarków u myśli.
Nie bią mnie twoje paranoje i ruszam z nagonką, płoną mi dłonie i fireballe, rzucam jak Strongo.
Bolą mnie schronie, no to zdejmuję maskę jak Scorpion, chwalam cię żywcem i zjadam, byłeś tylko przekąską.
Nie mam zamiar rozgrywać szuby bawiciela rapu, chcę tylko swoje chore rozkminy przekazywać światu, w kraju gdzie co drugi daje tanią pożywkę dla mas.
Czuję się renegatem jak Lorenzo Lamaz, ale chuj z tym.
Nie chcę walczyć z tym gównem, będę robił swoje dopóki nie wyląduje w trumnie.
Do tego czasu mam zamiar tam wpędzać innych MC, więc niech tak gryzają zęby i zaciskają pięści, i tak będę najlepszy.
Ambicja mnie rozpierdala, mogę nie jeść i nie pić, lecz pozwól mi to pokazać.
Chłamałbym mówiąc, że tylko po cichu na to liczę, to nie rap to szuflady, puszczam gówno na ulicę, mów mi Kimoji McVeigh,
w ten sposób w jaki grałam w Rhym, Nikon wchodzi i od kopa wszystko rozpierdala, dam wam hardcore braga.
History te lingi jak w jednym ksiele wini paskę, Rinoi z Rick Rick, połączę Flora Heda z siłą Freddiego Fowca
i zgarnę debiut roku jak Lachoka Nostra, potem nagle ogłoszę zakończenie kariery i jak Ace O'Day,
byłem niepokonany we scenie, scenariusz równie piękny, co kurwa nierealny, ale chuj z tym, i tak będę składał te punchline'y.
Testowerców to sposób na powiedzenie wam siema, wejście z futa w grę bez zbędnego pierdolenia,
bo w tym mieście wielu MC, ale niewielu dobrych, ci którzy próbują zmienić to łapią ode mnie blok,
więc wyszukaj mnie na projektach pierdolem piku puki, zapamiętaj ziomek Kraków jest nie do skurwi. _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _